niedziela, 10 sierpnia 2025

30 godzin

Tak, 30 godzin - taki mały wakacyjny wypadzik do mojego ulubionego Słowińskiego Parku Narodowego. Plan był ambitny - rower, sakwy, nowe wyposażenie, trasa jaką jeszcze nie jechałem, 2 dni na miejscu  … brzmi fajnie, prawda? Niestety życie zweryfikowało plany. Ograniczenie czasowe wyeliminowało rower i szwendanie się po dróżkach leśnych i polnych. Nie zrezygnowałem jednak z głównych, nieznanych mi miejsc, które podpowiedział mi niezawodny Wujek Google. Jest szybszy środek lokomocji, równie bliski mojemu sercu - motocykl. Montuję zatem sakwy, odwijam manetkę i w drogę. Jest cel, jest fan i … co tego lata na Wybrzeżu jest ewenementem - jest pogoda jak marzenie.

Wieś Wrzeście, odbijamy z drogi 213 i jadąc “na azymut” docieram do poniemieckiego cmentarza Rodziny Anhalt. Tajemnicze miejsce w sercu lasu. Niestety jak to w takich miejscach widać nieubłagane przemijanie czasu i  naturalną destrukcję kamiennych nagrobków mających przecież zapewnić po wsze czasy pamięć o ludziach, którzy spoczęli w tym miejscu. Klimat miejsca skłania do zadumy …



Jadę dalej tą samą leśną drogą, a raczej to co nią kiedyś było zanim nie spadły obfite deszcze. Błoto, błoto, koleiny … a ja na motocyklu “bulwarowym” - ciężki jak cholera, niskie zawieszenie i zero manewrowości. No i tak to się musiało skończyć - dojechałem do drugiego celu na trasie i …. koniec. Albo błoto i woda po kostki, albo trzeba 350 kg wycofać pod górkę … nie ma jak zawrócić, pozostaje tylko “zapieranie się” nogami i dosłownie centymetr po centymetrze cofanie się …. Na razie zostawiam tę nieuniknioną przyszłość i idę z buta, a właściwe przedzieram się przez chaszcze do wieży ciśnień przy dawnej linii kolejowej.


Dotarłem - nieco irracjonalny widok - środek lasu i obiekt jaki znamy ze starych stacji kolejowych - pozostałość węzła Gabel dumnie trzyma pion pośród pochłaniającej go powoli przyrody.


Niestety, czas wracać do rzeczywistości i to do tej, do której jednak nie za bardzo chciałbym. Trzeba jakoś wytargać to chromowane żelastwo z miejsca, z którego konstruktorzy tego modelu Hondy na pewno nie brali pod uwagę, że w ogóle może komuś przyjść do głowy aby tam się pchać. Nie powiem ile się naszarpałem i ile potu wylałem. Szczytem było to jak przy zerowej prędkosci fajtnąłem razem z motocyklem i zaryłem kaskiem w błotko … Weź tą masę postaw z powrotem na koła …Opuścimy kurtynę miłosierdzia  …  jak to dobrze, że gmole mam zamontowane … 

W końcu dojechałem. “U Jadzi” - moim zdaniem najlepsze pole biwakowe w Smołdzińskim Lesie. Zawsze tam nocuję, bo po prostu jest zajefajnie - tak super klasycznie !



Dotarłem na umówione miejsce, gdzie Tomek i Ala rozbili już swój namiot, a właściwie apartament. I ja rozbijam swoją … “psią budkę” .. przy stojącym obok apartamencie tak to niestety wygląda.


I w końcu to po co tu przyjechałem - idziemy na mini wędrówkę po Parku. Tak, cały rok na to czekałem … pięknie jest.


W nocy burza jak się patrzy była, ale “psia budka” sprawdziła się - jestem suchy. Śniadanie w dobrym towarzystwie, kawa i start w drogę powrotną. To się nazywa dobrze i aktywnie spędzone 30 godzin.