Wieś Wrzeście, odbijamy z drogi 213 i jadąc “na azymut” docieram do poniemieckiego cmentarza Rodziny Anhalt. Tajemnicze miejsce w sercu lasu. Niestety jak to w takich miejscach widać nieubłagane przemijanie czasu i naturalną destrukcję kamiennych nagrobków mających przecież zapewnić po wsze czasy pamięć o ludziach, którzy spoczęli w tym miejscu. Klimat miejsca skłania do zadumy …
Jadę dalej tą samą leśną drogą, a raczej to co nią kiedyś było zanim nie spadły obfite deszcze. Błoto, błoto, koleiny … a ja na motocyklu “bulwarowym” - ciężki jak cholera, niskie zawieszenie i zero manewrowości. No i tak to się musiało skończyć - dojechałem do drugiego celu na trasie i …. koniec. Albo błoto i woda po kostki, albo trzeba 350 kg wycofać pod górkę … nie ma jak zawrócić, pozostaje tylko “zapieranie się” nogami i dosłownie centymetr po centymetrze cofanie się …. Na razie zostawiam tę nieuniknioną przyszłość i idę z buta, a właściwe przedzieram się przez chaszcze do wieży ciśnień przy dawnej linii kolejowej.
Niestety, czas wracać do rzeczywistości i to do tej, do której jednak nie za bardzo chciałbym. Trzeba jakoś wytargać to chromowane żelastwo z miejsca, z którego konstruktorzy tego modelu Hondy na pewno nie brali pod uwagę, że w ogóle może komuś przyjść do głowy aby tam się pchać. Nie powiem ile się naszarpałem i ile potu wylałem. Szczytem było to jak przy zerowej prędkosci fajtnąłem razem z motocyklem i zaryłem kaskiem w błotko … Weź tą masę postaw z powrotem na koła …Opuścimy kurtynę miłosierdzia … jak to dobrze, że gmole mam zamontowane …
W końcu dojechałem. “U Jadzi” - moim zdaniem najlepsze pole biwakowe w Smołdzińskim Lesie. Zawsze tam nocuję, bo po prostu jest zajefajnie - tak super klasycznie !
Dotarłem na umówione miejsce, gdzie Tomek i Ala rozbili już swój namiot, a właściwie apartament. I ja rozbijam swoją … “psią budkę” .. przy stojącym obok apartamencie tak to niestety wygląda.
I w końcu to po co tu przyjechałem - idziemy na mini wędrówkę po Parku. Tak, cały rok na to czekałem … pięknie jest.
W nocy burza jak się patrzy była, ale “psia budka” sprawdziła się - jestem suchy. Śniadanie w dobrym towarzystwie, kawa i start w drogę powrotną. To się nazywa dobrze i aktywnie spędzone 30 godzin.