Miała być wycieczka rowerowa, a wyszła zdecydowanie pieszo-rowerowa. Coś mój rower ma pecha - dwa tygodnie temu “guma”, a teraz urwałem przerzutkę. Tak, tak urwałem i to z wykorzystaniem “narzędzia” w postaci …. czapeczki pod kask.
Tak, tak urwałem i to z wykorzystaniem “narzędzia” w postaci …. czapeczki pod kask. Pierwszy popasik gdzieś na wysokości Muzy pod Wejherowem i mała zmiana ubioru pod kątem założenia kominiarki, bo chłodem mi podwiewało, a chodzenie tydzień z katarem nie należy przecież do przyjemności. Podmiana dekoracyjno-ochronnych tekstyliów na głowie zrealizowana i ruszamy dalej …. Dalej tzn. jakieś 150 m i …. chrupppp … czapeczka położona przeze mnie na torbie bagażnika wkręciła się w łańcuch, zahaczyła o przerzutkę tak fikuśnie, że zerwała cały wodzik …. Zatem dalszy ciąg jazdy na dzisiaj mam z głowy. Sprawna ręka Tomasza (kolegi z którym jechałem) niczym dłoń chirurga “amputowała” szczątki, a resztki tego co zostało powędrowało do torby.
Trzeba będzie wizytę w serwisie umówić. Ważna sprawa na tu i teraz - rower mogę swobodnie prowadzić - koła się kręcą hamulce działają, a ja żadnego uszczerbku na zdrowiu nie poniosłem. Pomimo sugestii abym dzwonił po “wóz serwisowy” podjąłem wyzwanie i wracam pieszo do miejsca startu czyli do SKM Nanice.
Doświadczenie i przygotowanie piechura jako takie mam, więc przewidywane 10 km to pikuś. Tym bardziej, że spory odcinek trasy mam nadzieję pokonać tocząc się na rowerze z górki. Wracam inną trasą niż przyjechałem właśnie po to aby skorzystać z tego swoistego wspomagacza. Faktycznie, te 10 km pokonałem w 75 minut - tak tak jakbym wręcz trasę biegiem przebył. Reasumując - mimo wszystko wycieczka udana, ale perspektywa wizyty w serwisie nie wróży nic pozytywnego jeżeli chodzi o portfel. Obawiam się, że rzeczona wcześniej czapeczka okaże się najdroższą czapeczką w moim życiu ….