sobota, 14 czerwca 2025

Lokomotywy i kawa z widokiem

 

Złomowisko lokomotyw w Kościerzynie od dawna mi już chodziło po głowie. Nigdy po drodze mi nie było, bo trasa dojazdu co do zasady głownie wiedzie przez  z reguły zatłoczone drogi lokalne, którymi poruszanie się motocyklem nie stanowi przyjemności, a jedynie jest w moim odczuciu kuszeniem złego licha. Nie wiedzieć czemu ale pojazdy “poniemieckie” z rejestracjami z Kościerzyny i Kartuz poruszają się po drogach tak, jakby prawa fizyki nie obowiązywały, że o prawach ruchu drogowego - ze szczególnym uwzględnieniem ograniczeń prędkości - nie wspomnę. Zapewne znaczną większość kierowców samochodów z tych terenów odsądzam od czci i wiary ale ta garstka, która robi ten cały szaszor w zupełności utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem statystą na planie filmowym “Szybcy i wściekli”, a scenariusz nie przewiduje abym mógł zagrać w następnym odcinku.

Mimo takiego nastawienia w końcu nadchodzi taki dzień, że mówisz sobie dość tych rozważań i ruszasz do zaplanowanego celu. Towarzystwo zacne, pogoda jak na zawołanie w pełni motocyklowa jest, to wyjazdu odkładać żadną miarą już nie można.

W muzeum zapewne - takim czy innym - każdy z nas zapewne był. I jakieś 300 metrów dalej nawet takie klasyczne muzeum było, ale my zatrzymaliśmy się przy złomowisku lokomotyw. Zresztą nie tylko my, ale także całkiem spora grupa innych oglądaczy. Stara bocznica kolejowa, a na niej “zaparkowane” lokomotywy, a raczej to co z nich zostało. Rdzewieją tu klasyczne parowozy, lokomotywy spalinowe, wagony osobowe, chłodnie …. każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Co cenniejsze elementy zdemontowane czy to przez kolejarzy, czy może przez złomiarzy … któż to wie… A nawet gdyby znać te szczegóły to i tak nie zmieni to faktu, że ten tabot już nie odjedzie z  tego miejsca o własnych siłach. Trochę ze zdziwieniem odczytałem ocalałą na ramie lokomotywy tabliczkę znamionową - rok produkcji 1973. Szok jak dla mnie - to zaledwie jakieś 50 lat … tylko grubość użytej stali, rozmiary poszczególnych elementów świadczą o dawnej świetności. Gdyby to była zwykła blacha, taką jak dziś na samochody, to zapewne zostałaby już tylko niewielka kupka …. niczego.






Ruszamy jednak dalej, bo wrażenie jest na tyle przygnębiające, że pokonuje ciekawość odkrywania kolejnych zakamarków tych pojazdów. Kierunek punkt widokowy Uniesin - Stolniczka. Jestem pewny, że dokładnie wiecie, gdzie znajduje się to miejsce. Jestem pewny, tak jakby w moim ogródku miały zakwitnąć maki …  w styczniu :). Zupełnie przez przypadek “odkryłem” to miejsce siedząc jesienią w fotelu przeglądając mapy Google czyli moje niewyczerpane źródło inspiracji. I oto jestem i sam na własne oczy widzę i opisuję to miejsce, bo już tęsknie za kolejną wizytą na tym wzgórzu i widokiem jaki z niego się roztacza. Zasłużona kawa (co niektórzy woleli herbatę) i przekąska (jednakowa dla wszystkich).





Jeszcze jedno spojrzenie i niestety czas już wracać - przed nami jakieś 100 km jazdy. Jak to Andrzej powiedział - nie opisano jeszcze takiej jednostki chorobowej która usprawiedliwiałaby gnanie motocyklami przez pół województwa. Nic straconego - znajdzie się mądra głowa i opisze. Z góry Wam powiem, że nie znajdą na nią lekarstwo. A gdyby nawet, to ja szczepionki nie wezmę ! Bo i po co - pięknie tam było.