Złomowisko lokomotyw w Kościerzynie od dawna mi już chodziło po głowie. Nigdy po drodze mi nie było, bo trasa dojazdu co do zasady głownie wiedzie przez z reguły zatłoczone drogi lokalne, którymi poruszanie się motocyklem nie stanowi przyjemności, a jedynie jest w moim odczuciu kuszeniem złego licha. Nie wiedzieć czemu ale pojazdy “poniemieckie” z rejestracjami z Kościerzyny i Kartuz poruszają się po drogach tak, jakby prawa fizyki nie obowiązywały, że o prawach ruchu drogowego - ze szczególnym uwzględnieniem ograniczeń prędkości - nie wspomnę. Zapewne znaczną większość kierowców samochodów z tych terenów odsądzam od czci i wiary ale ta garstka, która robi ten cały szaszor w zupełności utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem statystą na planie filmowym “Szybcy i wściekli”, a scenariusz nie przewiduje abym mógł zagrać w następnym odcinku.
Mimo takiego nastawienia w końcu nadchodzi taki dzień, że mówisz sobie dość tych rozważań i ruszasz do zaplanowanego celu. Towarzystwo zacne, pogoda jak na zawołanie w pełni motocyklowa jest, to wyjazdu odkładać żadną miarą już nie można.
W muzeum zapewne - takim czy innym - każdy z nas zapewne był. I jakieś 300 metrów dalej nawet takie klasyczne muzeum było, ale my zatrzymaliśmy się przy złomowisku lokomotyw. Zresztą nie tylko my, ale także całkiem spora grupa innych oglądaczy. Stara bocznica kolejowa, a na niej “zaparkowane” lokomotywy, a raczej to co z nich zostało. Rdzewieją tu klasyczne parowozy, lokomotywy spalinowe, wagony osobowe, chłodnie …. każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Co cenniejsze elementy zdemontowane czy to przez kolejarzy, czy może przez złomiarzy … któż to wie… A nawet gdyby znać te szczegóły to i tak nie zmieni to faktu, że ten tabot już nie odjedzie z tego miejsca o własnych siłach. Trochę ze zdziwieniem odczytałem ocalałą na ramie lokomotywy tabliczkę znamionową - rok produkcji 1973. Szok jak dla mnie - to zaledwie jakieś 50 lat … tylko grubość użytej stali, rozmiary poszczególnych elementów świadczą o dawnej świetności. Gdyby to była zwykła blacha, taką jak dziś na samochody, to zapewne zostałaby już tylko niewielka kupka …. niczego.
Jeszcze jedno spojrzenie i niestety czas już wracać - przed nami jakieś 100 km jazdy. Jak to Andrzej powiedział - nie opisano jeszcze takiej jednostki chorobowej która usprawiedliwiałaby gnanie motocyklami przez pół województwa. Nic straconego - znajdzie się mądra głowa i opisze. Z góry Wam powiem, że nie znajdą na nią lekarstwo. A gdyby nawet, to ja szczepionki nie wezmę ! Bo i po co - pięknie tam było.